Trochę w tym było przypadku, trochę może ręki boskiej. Gdyby Katarzyna i Krzysztof Szarrasowie podczas swojej podróży po Mazurach nie zatrzymali się kiedyś na nocleg w Gorle, nie znaleźliby nigdy działki nad jeziorem Ułówki. Mieli już za sobą długie poszukiwania miejsca, do którego mogliby przenieść się z miasta – na razie bezowocne.
Ale gdy zobaczyli schodzące do jeziora zbocze, drgnęły im serca. Urzekło ich także samo Gorło: stara droga z kocimi łbami, poprowadzona jeszcze przed wojną wzdłuż jeziora, i specyficzny klimat pełen ciszy. Bo w tej wsi można poczuć się jak w trochę zapomnianym miejscu gdzieś na końcu świata. Miejscu, gdzie czas zastygł w bezruchu dawno temu. Ze snu budzi śpiew ptaków, jezioro jest na wyciągnięcie ręki, a wszystko spowija spokój.
Szarą Sowę, czyli dom, w którym wynajmują trzy pokoje i jeden apartament dla 12 osób – zbudowali sami. On – architekt, przygotował projekt. Ona – ekonomistka, zajęła się jego umeblowaniem. Dziś dbają, by goście czuli się u nich jak najlepiej. Na śniadanie przygotowują na przykład carpaccio z pieczonych buraków do tego podają faszerowane jajka, ser kozi od jednego z mieszkających w okolicy gospodarzy i miód od pszczelarza z pobliskiego Gorłówka.
Goście śniadania jedzą zazwyczaj razem, nalewając sobie kolejne kawy i herbaty, bo rozmowy przy stole często przeciągają się do południa. A jeśli ktoś ma ochotę poznać okolicę, może z Szarej Sowy wziąć rower i ruszyć w trasę wokół jeziora (36 km po pagórkowatych drogach) lub popłynąć łódką na drugi brzeg.
Po dniu, najwyżej dwóch, można zapomnieć o wszystkim, z czego składa się codzienność w mieście. Wizyta w Szarej Sowie to ucieczka od zgiełku. Przyjemna wyprawa w świat domowych przysmaków, pogaduszek, pigwowych nalewek. Czegóż chcieć więcej?
Leave a Reply